Niektórzy twierdzą, że sztuka zaczyna się tam, gdzie słowa przestają wystarczać. To właśnie w tej przestrzeni działa Sławomir Doliniec – wszechstronny artysta, który z łatwością łączy różnorodne formy wyrazu, tworząc dzieła sceniczne i ekranowe pełne głębokich emocji. Jego obecność na scenie czy w filmie to nie tylko gra aktorska, ale autentyczne spotkanie z widzem – przestrzeń, w której każdy gest i każda fraza nabierają wyjątkowego znaczenia.
Absolwent Wydziału Aktorskiego Wrocławskiej PWST, Sławomir Doliniec występował w kilkunastu polskich teatrach, w tym w popularnej komedii „Rubinowe Gody”, która niezmiennie podbija serca widzów w całej Polsce. Jest również znany z ról filmowych i telewizyjnych – polska publiczność kojarzy go jako główną postać serialu „Łowcy Cieni”, a międzynarodowa widownia mogła go zobaczyć w brytyjskim dramacie wojennym „Mission of Honor” (polski tytuł „303. Bitwa o Anglię”).
W 2023 roku Sławomir dołączył do zespołu Agencji Brussa, gdzie obecnie prowadzi widowiska muzyczne takie jak „Wszystkie Drogi Prowadzą do Rzymu” oraz „Pod Dachami Paryża”. Te wyjątkowe produkcje, będące połączeniem aktorstwa, muzyki i baletu, pozwalają mu nie tylko wykorzystać swoje sceniczne doświadczenie, ale także stworzyć coś unikalnego – emocjonalne i artystycznie wysmakowane spektakle.
W tym wywiadzie zaglądamy za kulisy pracy artysty, który z każdej roli i każdego występu czyni przestrzeń pełną autentyczności i pasji. Co napędza go do działania? Jak łączy teatr z filmem i sceną muzyczną? I jakie wyzwania sprawiają, że sztuka wciąż jest dla niego tak fascynująca? Zapraszamy do odkrycia historii człowieka, dla którego sztuka to sposób na życie.

Twoja droga na scenę była pełna zaskakujących momentów. Czy pamiętasz ten pierwszy impuls, który sprawił, że występowanie zaczęło być dla Ciebie czymś więcej niż tylko zabawą?
Sławomir Doliniec: To może zacznijmy od początku. Kiedy byłem małym dzieckiem, zauważyłem, że jeśli mam coś ciekawego do pokazania, to przyciągam uwagę innych. Może to nie było wielkie odkrycie, ale to właśnie wtedy poczułem, że chcę to robić dalej. Droga do tego, żeby odnaleźć się na scenie, była jednak dość ciekawa. Zaczęło się od konkursów recytatorskich, chociaż tak naprawdę bardziej trafnym początkiem były rodzinne imprezy. Opowiadałem dowcipy pijanym wujkom, którzy zachwycali się, nawet gdy tylko pokazywałem język. To może nie była wymagająca publiczność, ale była moja pierwsza.
Potem przyszły konkursy – zupełnie inna liga. Rywalizacja, sukcesy i porażki, które motywowały mnie do lepszego przygotowania. Następnie pojawiła się muzyka. Chociaż uwielbiałem śpiewać, szybko zrozumiałem, że raczej nie podbiję tym świata. Zacząłem więc grać na instrumentach. Wtedy występowanie stało się dla mnie drugą naturą, ale wciąż traktowałem je jako zabawę.
Przełom nastąpił w liceum, kiedy przez przypadek trafiłem do Trójmiejskiego Teatru Plastyki Ruchu. Taniec był dla mnie zupełną nowością, ale to doświadczenie zaczęło kształtować moje plany na przyszłość. W klasie maturalnej odkryłem, że istnieje coś takiego jak Szkoła Teatralna, gdzie się dosłownie tańczy, śpiewa i recytuje. Za drugim podejściem dostałem się – i tak zostałem aktorem.

Faktycznie, rodzina potrafi być najbardziej oddaną widownią. A czy pamiętasz emocje, które towarzyszyły Ci, gdy po raz pierwszy stanąłeś przed publicznością na scenie? Jak to przeżycie wpłynęło na Ciebie jako artystę?
Sławomir Doliniec: Było wiele takich „pierwszych razów” i każdy z nich coś we mnie zmienił. Pamiętam, jak pierwszy raz grałem kolędy na flecie przed całą szkołą. Byłem trochę zestresowany, ale jednocześnie podekscytowany, że wszyscy zobaczą i usłyszą, jak opanowałem operowanie tym kawałkiem drewna.
Z kolei pierwszy występ w spektaklu tanecznym był tak stresujący, że nogi trzęsły mi się jeszcze w kulisach. Kiedy po raz pierwszy zagrałem w spektaklu dramatycznym, musicalu, filmie czy serialu, zawsze towarzyszył mi ten motywacyjny stres. Z czasem zrozumiałem, że to nic innego jak adrenalina przed skokiem w nieznane. I szczerze – chyba się od niej uzależniłem.
Spektakle muzyczne, takie jak „Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu” czy „Pod dachami Paryża”, przyciągają tłumy widzów. Jak udaje Ci się nawiązać z nimi więź i sprawić, by każdy spektakl był wyjątkowy?
Sławomir Doliniec: Uważam, że w prowadzeniu koncertów kluczowe jest słuchanie, a nie tylko mówienie. Każda publiczność jest inna – ma różne poczucie humoru, wrażliwość czy rytm. Właśnie w ten rytm trzeba się „wbić”, żeby stworzyć harmonię z widzami. To trochę jak taniec – działa tylko wtedy, gdy obie strony współpracują.
Ważne jest, aby wspólnie z publicznością przeżywać koncert. Trzymam się zasady, że profesjonalista wzrusza, a amator wzrusza się sam.

Twoje doświadczenie teatralne jest imponujące. Czy uważasz, że to właśnie teatr pomógł Ci w budowaniu relacji z publicznością podczas spektakli muzycznych?
Sławomir Doliniec: Bez wątpienia. Teatr nauczył mnie swobody na scenie i kreatywności. Doświadczenie teatralne pomaga mi również w pisaniu scenariuszy, które często ewoluują podczas tras koncertowych. A Szkoła Teatralna nauczyła mnie wyraźnego mówienia – to nieoceniony atut w tej pracy.

Nie tylko występujesz na scenie, ale także sam tworzysz scenariusze, które są jak Twoje artystyczne dzieci – każde z nich wyjątkowe. Czy któryś z projektów Agencji Brussa zajmuje w Twoim sercu szczególne miejsce? Masz z nim związane jakieś wyjątkowe, zabawne lub wzruszające wspomnienie?
Sławomir Doliniec: „Wszystkie Drogi Prowadzą do Rzymu” to projekt szczególny, ponieważ był pierwszym koncertem, który napisałem i poprowadziłem dla Jarka. Anegdota o tym, jak tam tr